FederacjaAktualnościTomaszewski: To nagroda dla całej polskiej szkoły bramkarzy Powrót

AktualnościFederacja

Tomaszewski: To nagroda dla całej polskiej szkoły bramkarzy

 13 / 01 / 14 Autor: PZPN

Dino Zoff, Jean-Marie Pfaff, Gordon Banks, Peter Schmeichel, Harald Schumacher, Thomas Ravelli, Andoni Zubizarreta, a między nimi Polak – Jan Tomaszewski. Z 63-krotnym reprezentantem kraju porozmawialiśmy o nominacji do uczestnictwa w ceremonii losowania grup eliminacyjnych finałów mistrzostw Europy 2016, która odbędzie się w Nicei 23 lutego.


Ta nominacja UEFA to wielki zaszczyt!

Na pewno. Proszę jednak pamiętać, że wytypowanie mnie do tego grona jest uznaniem Michela Platiniego dla całej polskiej szkoły bramkarskiej. Nie jestem zaproszony jako Jan Tomaszewski, a w Nicei będę reprezentował Józka Młynarczyka, Jurka Dudka i wielu innych naszych wspaniałych golkiperów, z obecnymi reprezentantami kraju Arturem Borucem i Wojciechem Szczęsnym wyłącznie. Wielkie podziękowania i gratulacje należą się również prezesowi Zbigniewowi Bońkowi, który jest świetnym dyplomatą i bardzo dba o swój kraj. To, co drużyna Zbyszka zrobiła przez ostatni rok, to więcej niż jego poprzednicy przez dziesięciolecia.

Wie Pan już, co dokładnie będzie robił podczas losowania?

Nie i nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Najbardziej cieszę się, że Platini przekonał się do polskiej szkoły bramkarzy, która od wielu lat jest ceniona na całym świecie. Mnie także opłaciło się katować na każdym treningu i tracić po trzy, a nawet cztery kilogramy. Skoro ktoś mnie docenił, dziękuję!

Mówi Pan bardzo skromnie, ale to uhonorowanie całej Pańskiej kariery. Taka wisienka na torcie.

Chciałbym powiedzieć jedno tym młodym ludziom, którzy stoją teraz na rozdrożu i zastanawiają się, czy nadal grać w piłkę, czy wybrać karierę naukową. Gdybym miał jeszcze raz wybrać swój sposób na życie, podjąłbym taką samą decyzję i robiłbym to samo. Co z tego, że katowałem się i gubiłem kilogramy na każdym treningu? Kasa dzisiaj jest, a jutro jej nie ma. Sława dzisiaj jest, a jutro przemija. Za żadne pieniądze nie można zaś kupić tego, co zobaczyłem, zwiedziłem i przeżyłem właśnie dzięki graniu w piłkę. Dziękuję sobie, że się przełamałem i miałem siłę do walki. Dla takich momentów jak ten, warto żyć! Dlatego apeluję do młodych chłopców, aby grali w piłkę. Może się narażę, ale uważam, że są najbardziej predysponowani do tego, aby odnosić sukcesy. Może i mamy gorszą technikę od Brazylijczyków, Hiszpanów czy Argentyńczyków, ale my mamy coś takiego, co się nazywa charakter. To bardzo ważne w dzisiejszej piłce, choć już w czasach, kiedy w reprezentacji grali Zbyszek Boniek czy Włodzimierz Smolarek, mówiło się, że to drużyna z charakterem. Kiedy zawodnicy nie mieli już sił, dawali z wątroby. W każdej dziedzinie sportu jesteśmy zresztą tacy, że kiedy postawi się nas pod ścianą, potrafimy pokazać niespotykany charakter i siłę do walki.

W sytuacjach podbramkowych pokonujemy własne słabości.

Dokładnie. Doczekałem się nieprawdopodobnej satysfakcji, chociaż nawet o niej nie marzyłem. Wiele osób zwykle przypomina mi sławetny mecz z Anglią, ale to podczas spotkań z Niemcami przeskoczyłem samego siebie. Mimo że moja kariera zawisła na włosku, a właściwie już tego włoska nie było…

Mianowicie?

Debiutowałem w pierwszej reprezentacji na Stadionie Dziesięciolecia w meczu eliminacji mistrzostw Europy z RFN, 10 października 1971 roku. W ogóle miałem w tym spotkaniu nie wystąpić, byłem powołany przez trenera Andrzeja Strejlaua do kadry do lat 21. Pierwszą reprezentację szybko opuścił jednak z kontuzją Jasiu Gomola i zostałem dowołany. Byłem zachwycony, przeszczęśliwy, a także… stremowany. W końcu byłem jeszcze młodym chłopakiem. Tuż przed meczem z RFN rozchorował się Piotr Czaja i trener Kazimierz Górski postawił na mnie. Przegraliśmy 1:3, a cała wina za klęskę spadła na mnie. Ojców sukcesu jest zawsze wielu, a matka-porażka – jedna. Wyprzedzając nieco słowa angielskich dziennikarzy, którzy nazwali mnie później „człowiekiem, który zatrzymał Anglię”, byłem „człowiekiem, który przegrał z Niemcami”. Strasznie mnie krytykowano, nie zostawiano suchej nitki. Stałem się najbardziej rozpoznawanym człowiekiem w Polsce. Pół kraju chciało mnie powiesić, a pół wysłać na banicję! Nie chciano mnie już ani w Legii Warszawa, ani w Śląsku Wrocław. Pomocną dłoń wyciągnął tylko ŁKS. W Łodzi wszyscy dali mi ogromny kredyt zaufania i znowu uwierzyłem w siebie. Odrodziłem się. Powiedziałem, że dam z siebie wszystko, będę nawet pluł krwią na treningach, ale udowodnię wszystkim, że niesłusznie zostałem uznany kozłem ofiarnym porażki z RFN. Bo meczów nie przegrywa się w pojedynkę.

Udało się.

Po półtorej roku ciągłej nagonki znowu zostałem powołany do reprezentacji Polski. W spotkaniu eliminacyjnym mistrzostw świata 1972 z Walią siedziałem jeszcze na ławce rezerwowych. Niespełna trzy miesiące później zmierzyliśmy się na Stadionie Śląskim w Chorzowie z Anglią. W dniu spotkania trener Górski wezwał mnie do siebie i zapytał, czy dam radę zagrać. Bez chwili zastanowienia odpowiedziałem, że jestem do dyspozycji. Wygraliśmy 2:0. Później pokonaliśmy w rewanżu w Chorzowie Walię 3:0 i do rozegrania zostało już tylko spotkanie z Anglikami na Wembley. Podopieczni Sir Alfa Ramseya do awansu potrzebowali zwycięstwa, podczas gdy nam wystarczał remis.

I remis padł. Zwycięski remis! A Pan był bohaterem.

Broniłem jak w transie, zyskałem miano bohatera. Człowieka, który zatrzymał Anglię. A to nieprawda, bo wygraliśmy wszyscy. Trener Kazimierz Górski i jedenaście puzzli, które ułożył na boisku. Ja również popełniałem w tym meczu błędy, ale z opresji ratowali mnie koledzy, którzy wybijali piłkę z bramki. Kiedy zaś oni się mylili, na posterunku byłem ja. Bo wszyscy wygrywamy, ale i wszyscy przegrywamy.

Awansowaliśmy na mistrzostwa świata w RFN i osiągnęliśmy wielki sukces – zajęliśmy trzecie miejsce!

Ostatni mecz drugiej rundy miał zadecydować o awansie do finału. We Frankfurcie zmierzyliśmy się z gospodarzami. Kazimierz Górski powiedział nam przed spotkaniem: „Słuchajcie, w sporcie jak w życiu, można wygrać, przegrać albo zremisować. Mam do was tylko jeden apel – chciałbym, aby po meczu każdy z was zadał sobie pytanie: „Czy zrobiłem wszystko, aby wygrać?”. I jeśli tak, to nie ma sprawy. Po prostu wygrał lepszy”. Podbudował nas tym cholernie. W drugiej połowie obroniłem rzut karny, ale przegraliśmy 1:0 po golu Gerda Müllera. Daliśmy z siebie wszystko, mieliśmy z tego satysfakcję. RFN po prostu było lepsze. Przegrać trzeba z honorem. Przegrać i zostać zapamiętanym. Później pokonaliśmy Brazylię i zajęliśmy trzecie miejsce.

Dawnych wspomnień czar. „Mam nadzieję, że już niedługo teraźniejszość będzie dla nas tak piękna, jak przeszłość” – tak prezes Zbigniew Boniek skomentował Pańską nominację na ceremonię losowania grup eliminacyjnych finałów mistrzostw Europy 2016.

Jestem całym sercem za tym, co powiedział Zbyszek. I żeby to się stało jak najszybciej! Obecnie trener Adam Nawałka robi przegląd kadr i nie przywiązuję wagi do spotkań z Norwegią i Mołdawią, ale jestem przekonany, że już po meczu ze Szkocją, a najpóźniej z Niemcami, będziemy dumni z naszych piłkarzy. Może jeszcze nie wygramy, w końcu będziemy mierzyć się w Hamburgu z jedną z najlepszych drużyn świata, ale będziemy zadowoleni z naszych zawodników. Naszą reprezentację trzeba tylko stworzyć na nowo. Znakomitą trójkę z Borussii Dortmund, czyli Jakuba Błaszczykowskiego, Roberta Lewandowskiego i Łukasza Piszczka, Artura Boruca lub Wojciecha Szczęsnego oraz Grzegorza Krychowiaka, który moim zdaniem już dorównał im poziomem, należy otoczyć 15-16 innymi zawodnikami. Stworzyć 22-osobową kadrę. Jeżeli tak się stanie, to nie tylko awansujemy na mistrzostwa Europy we Francji, ale nawet odniesiemy na nich sukces. Wygrana nam jeszcze nie grozi, ale uważam, że stać nas na pierwszą ósemkę, a może nawet czwórkę.

Rozmawiał Paweł Drażba

Regulamin Newslettera
pobieranie strony...
Newsletter - zapisz się!
regulamin
Zapisz się
Wideo